piątek, 18 lipca 2008

eg-suez

5951, Suez, kawiarenka internetowa Al-Jazeera2
Wszystko do gory nogami: spie w dzien, jade w nocy...
Tego posta zaczne jednak tradycyjnie od poranka. Otoz o poranku szczescie sie do mnie usmiecha - na pustyni zauwazam troche zieleni, udaje sie w tamtym kierunku i okazuje sie, ze w jednym z wadi rosna sobie palmy i jeszcze takie inne krzaczki, chyba tamaryszki.
Ide spac, jednak w pewnym momencie budze sie z niepokojem. Z owych krzaczkow dochodzi do mnie dziwny dzwiek, jakby ktos potrzasal grzechotka. Co to moze byc? Zaczynam sie zastanawiac, czy w tej okolicy moga zyc grzechotniki. Podchodze do krzaczka, grzechotanie jest bardzo glosne, ale wciaz nie widze jego zrodla. Wreszcie od galazki odrywa sie owad wielkosci szerszenia i przelatuje na inny krzak - teraz stamtad slychac grzechotanie - uff...
Tak wiec drzemie sobie dalej, cien pod palma sie przesuwa, a ja wraz z nim - w ten oto prosty sposob mija mi caly dzien ;)

Wieczorem czas stanac na obolalych od wczorajszo-nocnego wysilku nogach i ruszyc dalej. Wiatr jest nieco lzejszy niz wczoraj, ale i tak z trudem jade 12 km/h... W pewnym momencie droga zakreca, przez chwile wiatr wieje w plecy - bez trudu wyciagam 40 km/h - a wiec az taka jest roznica!, wiatr zabiera 15 km/h z jednej strony i dodaje z drugiej, lacznie 30 km/h! To odkrycie bynajmniej nie sprawia, ze czuje sie dobrze - to przeciez nie fair, jak jechalem na poludnie do Akaby, to wiatr byl z poludnia, teraz jade na polnoc do Suezu i wiatr jest z... polnocy.
Po kilku godzinach jazdy natrafiam na cos, co sie nazywa Moon Beach. Oczywiscie nie jest to miejsce dla ludzi z moim budzetem, wiec wracam spowrotem na droge. Jest srodek nocy, stoje pod latarnia oswietlajaca tablice z reklama plazy. Wiatr nieustannie wieje z polnocy, niesie kleby pylu z wnetrza polwyspu i przerazliwie swiszczy w uszach. Arabscy kierowcy ciagle trabia - byc moze sa to ostrzezenia, byc moze pozdrowienia - wszystko jedno, mam tego dosyc. Ale to nie wszystko: wiekszosc z nich zachowuje sie, jakby dopiero uczylo sie ubslugi swiatel. W ciagu godziny mija mnie ponad 100 samochodow, z czego prawie wszystkie raz to wylaczaja swiatla w ogole, by po chwili wlaczyc od razu dlugie lub nawet przeciwmgielne - po co te tortury? W dodatku stan drogi sie pogorszyl i kolo z na wpol napompowana i cudem w ogole zalozona detka (ta z za krotkim wentylem) co chwila uderza o przeszkody... Wiecie do czego zmierzam? Tak jest, pustynia mnie pokonala! Po dwoch dniach i nocach walki z makabrycznie silnym przeciwnym wiatrem wyciagam reke, zupelnie jakbym chcial przewrocic swojego krola na szachownicy i macham. Zatrzymuje sie ciezarowka - lapie auto-stopa az do tunelu pod Kanalem Sueskim. Po prawdzie przez tunel i tak trzeba by raczej przejechac stopem, bo jest bardzo waski i nie istnieje mozliwosc wymijania w nim czegokolwiek, nie ma tez pobocza.
Kto wie, moze Pustynia oddala mi wbrew pozorom przysluge? Pokazala, ze nawet podroznik z prawie szescioma tysiacami km w nogach i niezlym sprzetem, zapasami zarcia i wody i tak nie moze czuc sie na niej nigdy bezpieczny. A przeciez jezeli zdecydowalbym sie kontynuowac podroz w przyszlym roku z Kairu, to chociazby miedzy oazami Siwa i Baharija jest 420 km drogi, gdzie nie ma niczego - ani wody, ani ludzi, a asfalt jest ponoc w tragicznym stanie...
Suez, tak na prawde pierwsze wieksze egipskie miasto, z jakim mam stycznosc. Od razu z zadowoleniem i niejakim rozbawieniem zauwazam, ze mniej wiecej polowa samochodow pochodzi tu z bylego Bloku Wschodniego, w tym mniej wiecej co 10-ty samochod to Polonez!
Jest piatek wieczorem, co odpowiada naszej sobocie wieczorem - ludzie klebia sie wszedzie, nie sposob ogarnac tego chaosu. Samochody trabia przerazliwie, przechodnie umykaja sprzed ich masek. I coz, jedna z pierwszych rzeczy, ktora rzuca sie w oczy, jest brud - jakies smierdzace kaluze, smieci lezaca wszedzie i ogolne wrazenie syfu.
Jutro poogladam sobie statki i miasto za dnia, zobaczymy, co uda sie zaobserwowac.

Brak komentarzy: