5876,29.05067 33.11514 Sam nie wiem,kiedy pisac:w dzien czy w nocy.Mialem pecha z detka i podj.100km walcze z N wiatrem.
Plan byl taki: wyspac sie na gorze Synaj, w koncu na ponad 2000 m n.p.m. powinno byc chlodno, przyjemnie chlodno, moze nawet uda sie spac w spiworze?
Ale po kolei. Przybywam na szczyt o 4 nad ranem, jest jeszcze ciemno. Z niedowierzaniem obchodze gore, kosciololek i tarasy i stwierdzam, ze nikogo nie ma - jestem pierwszy! A mowili, ze ponoc masy ludzi przychodza obejrzec tu, z tego swietego miejsca, gdzie Mojzesz otrzymal 10 przykazan od Boga, wschod slonca. Rozkladam karimate i spiwor, robie zdjecia zachodu ksiezyca i ide spac.
Plan byl taki: wyspac sie na gorze Synaj, w koncu na ponad 2000 m n.p.m. powinno byc chlodno, przyjemnie chlodno, moze nawet uda sie spac w spiworze?
Ale po kolei. Przybywam na szczyt o 4 nad ranem, jest jeszcze ciemno. Z niedowierzaniem obchodze gore, kosciololek i tarasy i stwierdzam, ze nikogo nie ma - jestem pierwszy! A mowili, ze ponoc masy ludzi przychodza obejrzec tu, z tego swietego miejsca, gdzie Mojzesz otrzymal 10 przykazan od Boga, wschod slonca. Rozkladam karimate i spiwor, robie zdjecia zachodu ksiezyca i ide spac.
Gdy juz jedna noga jestem w krainie Morfeusza, pojawia sie mala grupka turystow, ktora trzesac sie z zimna siada nieopodal.
Spiewy, spiewy... Zaraz, to juz nie jest sen. Otwieram oczy. W okol masa ludzi, szpilki nie wetkniesz. Grupa pielgrzymow z Wloch spiewa piesni religijne. Dochodzi szosta nad ranem, nastepuje wschod slonca, ktory rzeczywiscie wypadl znakomicie.
Spiewy, spiewy... Zaraz, to juz nie jest sen. Otwieram oczy. W okol masa ludzi, szpilki nie wetkniesz. Grupa pielgrzymow z Wloch spiewa piesni religijne. Dochodzi szosta nad ranem, nastepuje wschod slonca, ktory rzeczywiscie wypadl znakomicie.
I fajnie, ludzie sie rozchodza, ja sam znowu zostaje na szczycie i jak pisalem zamierzalem wykorzystac ten fakt do konca i sie wyspac.
Niestety, jestesmy w Afryce! O 8 rano poddaje sie, jest zbyt goraco, a cienia nia ma. Zchodze na dol Droga Pokutna (3750 stopni wykutych w skale przez mnicha w ramach pokuty) i zwiedzam klasztor Sw. Katarzyny. Miejsce to rowniez jest swiete dla 3 religii, choc musze powiedziec, ze nie podoba mi sie zachowanie niektorych arabow w cerkwii, ktorzy zachowuja sie zupelnie nie tak, jak nalezy w swiatyni. Wielu Arabow z desperacja okupuje wejscia i wyjscia z klasztoru, probujac wcisnac turystom jakas tandete.
Dobra, nie ma co, wyspie sie kiedy indziej - zbieram manatki i ruszam. Nagle: pssssss... Powietrze zchodzi z tylnej detki, a ja zatrzymuje sie na niemal zarzacym sie poboczu, oczywiscie w miejscu bez cienia. Zdejmowanie, klejenie, zakladanie - wiadomo. Siadam na rower, probuje jechac - znowu pssssss! Co jest? Wyglada na to, ze w tej temperaturze klej do latek po prostu sie rozpuszcza, a moze rozpuszczaja sie same latki?
Zatrzymuje sie miejscowy samochod - czy cos pomoc?
- Nie, dziekuje.
- A moze podwiezc?
- Nie, nie sadze.
- Dlaczego nie - zabiore Cie do Suezu za 50 dol.!
No tutaj to juz sie smieje na calego - Co? 50 dol.? Nie, dziekuje, do widzenia!
- 100 funtow (20 dol.)?
- Nie, nie mam pieniedzy, zreszta co najwyzej podjechalbym do Wadi Ferran.
- Wadi Ferran? Podwioze Cie za 50 funtow!
- Nie, dziekuje, to za duzo.
- Za duzo? A ile twoim zdniem jest wart taki kurs?
- Moim zdaniem co najwyzej 20 funtow (8 zl).
- 30!
- 20! Ale wiesz co, ja przeciez nie chce podjezdzac samochodem...
- Dobra, 20!
I tak oto znalazlem sie w Wadi Ferran, gdzie po pierwsze zjadlem falafela, ktory w Egipcie jest nie byle jakim daniem (dostaje sie kilka chlebkow "ajsz" i wedle uznania nadziewa sie je falafelem (tymi kuleczkami), fuulem (fasola), surowka z pomidorow i ogorkow i jeszcze czyms, tylko zapomnialem czym ;), po drugie zlapalem drzemke w tejze samej knajpie (po prostu osunalem sie za stol ;) a po trzecie po paru godzinach prob nie wiem jakim cudem zalozylem wreszcie detke z za krotkim wentylem nabyta swego czasu w Karaku - trzeba bylo tez przerobic pompke, zeby to cudo napompowac. Co prawda i tak udalo sie napompowac tylko do polowy...
Jest juz prawie 12 w nocy, ruszam!
Posterunek Policji. Skad? Dakad? Dlaczego? Do Kairu? My zaraz jedziemy naszym dostawczym do Kairu (pokazuja na popularny na pustyni model chevroleta z paka) - moze jednak zabierzesz sie z nami?
Zastanawiam sie - czy ta detka wytrzyma? No i polnocny wiatr - przeciez bede musial jechac pod niego przez ponad 200 km i to nad samym wybrzezem - ale bedzie wialo! W dodatku propozycja jest dobrowolna, zatem zgodna z filozofia auto-stopu...
OK, ale ja wysiadam w Suezie! - OK.
Wyjazd przeciaga sie jednak - policjanci wciaz czekaja na jakies potwierdzenie z centrali. Wreszcie ruszamy. Droga caly czas wiedzie w dol - piekny, szescdziesieciokilometrowy zjazd 1500 m w dol - szkoda mi go bardzo, ale poswiecam go, zeby nie musiec walczyc z polnocnym wiatrem. Po drodze mijamy dalsza czesc oazy Ferran: reflektory policyjnego samochodu wydlubuja z mroku zielen gai palmowych, a w gorze widac zarysy ich pierzastych koron na tle niebotycznie wysokich i stromych gor - jest to obraz pelen piekna i tajemnicy.
Ku mojemu olbrzymiemu rozczarowaniu i niemal rozpaczy, samochod zatrzymuje sie dokladnie na koncu zjazdu, a policjanci wyladowuja moj rower - tu jest nasz posterunek - informuja z zadowoleniem. Z usmiechem wyciagaja reke dokladnie pod swiszczacy wiatr - Suez, 200 km.
Po lewej stronie mam morze, plaze i kawalek piaszczysto-zwirowej pustyni. Po prawej drugi kawalek pustyni i gory Synaju. Od czasu do czasu po jednej lub drugiej stronie jakas wierza wiertnicza lub silos na rope. Przede mna droga i makabryczny, polnocny wiatr. Na liczniku zadko goszcza wartosci powyzej 10 km/h; przerzutka 1-2, jak przy srednim podjezdzie i ostre napieranie. W piec godzin udalo mi sie przejechac zaledwie 40km do Abu Rudejs. Tutaj odpoczynek na goscinnej stacji benzynowej, gdzie sa trzy dobre rzeczy: fajna obsluga, ktora stara mi sie pomoc jak moze, lodowka z na prawde zimnymi napojami (wiatr chociaz silny, to nie chlodzi, bo ma jakies 40 st. C) i miejsce w cieniu, by rozlozyc karimate i przekimac. Szczerze mowiac, oprocz tej stacji wiele wiecej nie ma w tej miejscowosci, oprocz kombinatow i rafinerii.
Po poludniu ruszam dalej, po 3 godzinach docieram do kolejnej, polozonej 25km dalej miejscowosci - Abu Znajma. Wzdluz trasy wyrosly tutaj liczne sklepiki i restauracyjki, jest nawet stragan ze swiezymi owocami, cukiernia i pijalnia sokow! Zapada noc, a ja jakas nie moge oderwac sie od tej oazy dobrobytu na pustynii - zajadam sie winogronami i wypijam dwa sprajty. Jestem juz bardzo zmeczony walka z wiatrem, ale w koncu ruszam dalej.
Egipscy kierowcy wykazuja sie brakiem wyobrazni i mecza mnie dlugimi swiatlami i klaksonami - gdzies niedlugo przed wschodem slonca poddaje sie i po prostu rozwijam karimate na pustyni - nic wiecej nie trzeba - i zasypiam! No dobra, nad ranem wyciagam spiwor ;) Gdzies w oddali majacza chyba zarysy palm daktylowych, ale choc swiatlo ksiezycowe swietnie oswietla krajobraz, to ciezko jednak sie z tej odleglosci rozeznac.
Niestety, jestesmy w Afryce! O 8 rano poddaje sie, jest zbyt goraco, a cienia nia ma. Zchodze na dol Droga Pokutna (3750 stopni wykutych w skale przez mnicha w ramach pokuty) i zwiedzam klasztor Sw. Katarzyny. Miejsce to rowniez jest swiete dla 3 religii, choc musze powiedziec, ze nie podoba mi sie zachowanie niektorych arabow w cerkwii, ktorzy zachowuja sie zupelnie nie tak, jak nalezy w swiatyni. Wielu Arabow z desperacja okupuje wejscia i wyjscia z klasztoru, probujac wcisnac turystom jakas tandete.
Dobra, nie ma co, wyspie sie kiedy indziej - zbieram manatki i ruszam. Nagle: pssssss... Powietrze zchodzi z tylnej detki, a ja zatrzymuje sie na niemal zarzacym sie poboczu, oczywiscie w miejscu bez cienia. Zdejmowanie, klejenie, zakladanie - wiadomo. Siadam na rower, probuje jechac - znowu pssssss! Co jest? Wyglada na to, ze w tej temperaturze klej do latek po prostu sie rozpuszcza, a moze rozpuszczaja sie same latki?
Zatrzymuje sie miejscowy samochod - czy cos pomoc?
- Nie, dziekuje.
- A moze podwiezc?
- Nie, nie sadze.
- Dlaczego nie - zabiore Cie do Suezu za 50 dol.!
No tutaj to juz sie smieje na calego - Co? 50 dol.? Nie, dziekuje, do widzenia!
- 100 funtow (20 dol.)?
- Nie, nie mam pieniedzy, zreszta co najwyzej podjechalbym do Wadi Ferran.
- Wadi Ferran? Podwioze Cie za 50 funtow!
- Nie, dziekuje, to za duzo.
- Za duzo? A ile twoim zdniem jest wart taki kurs?
- Moim zdaniem co najwyzej 20 funtow (8 zl).
- 30!
- 20! Ale wiesz co, ja przeciez nie chce podjezdzac samochodem...
- Dobra, 20!
I tak oto znalazlem sie w Wadi Ferran, gdzie po pierwsze zjadlem falafela, ktory w Egipcie jest nie byle jakim daniem (dostaje sie kilka chlebkow "ajsz" i wedle uznania nadziewa sie je falafelem (tymi kuleczkami), fuulem (fasola), surowka z pomidorow i ogorkow i jeszcze czyms, tylko zapomnialem czym ;), po drugie zlapalem drzemke w tejze samej knajpie (po prostu osunalem sie za stol ;) a po trzecie po paru godzinach prob nie wiem jakim cudem zalozylem wreszcie detke z za krotkim wentylem nabyta swego czasu w Karaku - trzeba bylo tez przerobic pompke, zeby to cudo napompowac. Co prawda i tak udalo sie napompowac tylko do polowy...
Jest juz prawie 12 w nocy, ruszam!
Posterunek Policji. Skad? Dakad? Dlaczego? Do Kairu? My zaraz jedziemy naszym dostawczym do Kairu (pokazuja na popularny na pustyni model chevroleta z paka) - moze jednak zabierzesz sie z nami?
Zastanawiam sie - czy ta detka wytrzyma? No i polnocny wiatr - przeciez bede musial jechac pod niego przez ponad 200 km i to nad samym wybrzezem - ale bedzie wialo! W dodatku propozycja jest dobrowolna, zatem zgodna z filozofia auto-stopu...
OK, ale ja wysiadam w Suezie! - OK.
Wyjazd przeciaga sie jednak - policjanci wciaz czekaja na jakies potwierdzenie z centrali. Wreszcie ruszamy. Droga caly czas wiedzie w dol - piekny, szescdziesieciokilometrowy zjazd 1500 m w dol - szkoda mi go bardzo, ale poswiecam go, zeby nie musiec walczyc z polnocnym wiatrem. Po drodze mijamy dalsza czesc oazy Ferran: reflektory policyjnego samochodu wydlubuja z mroku zielen gai palmowych, a w gorze widac zarysy ich pierzastych koron na tle niebotycznie wysokich i stromych gor - jest to obraz pelen piekna i tajemnicy.
Ku mojemu olbrzymiemu rozczarowaniu i niemal rozpaczy, samochod zatrzymuje sie dokladnie na koncu zjazdu, a policjanci wyladowuja moj rower - tu jest nasz posterunek - informuja z zadowoleniem. Z usmiechem wyciagaja reke dokladnie pod swiszczacy wiatr - Suez, 200 km.
Po lewej stronie mam morze, plaze i kawalek piaszczysto-zwirowej pustyni. Po prawej drugi kawalek pustyni i gory Synaju. Od czasu do czasu po jednej lub drugiej stronie jakas wierza wiertnicza lub silos na rope. Przede mna droga i makabryczny, polnocny wiatr. Na liczniku zadko goszcza wartosci powyzej 10 km/h; przerzutka 1-2, jak przy srednim podjezdzie i ostre napieranie. W piec godzin udalo mi sie przejechac zaledwie 40km do Abu Rudejs. Tutaj odpoczynek na goscinnej stacji benzynowej, gdzie sa trzy dobre rzeczy: fajna obsluga, ktora stara mi sie pomoc jak moze, lodowka z na prawde zimnymi napojami (wiatr chociaz silny, to nie chlodzi, bo ma jakies 40 st. C) i miejsce w cieniu, by rozlozyc karimate i przekimac. Szczerze mowiac, oprocz tej stacji wiele wiecej nie ma w tej miejscowosci, oprocz kombinatow i rafinerii.
Po poludniu ruszam dalej, po 3 godzinach docieram do kolejnej, polozonej 25km dalej miejscowosci - Abu Znajma. Wzdluz trasy wyrosly tutaj liczne sklepiki i restauracyjki, jest nawet stragan ze swiezymi owocami, cukiernia i pijalnia sokow! Zapada noc, a ja jakas nie moge oderwac sie od tej oazy dobrobytu na pustynii - zajadam sie winogronami i wypijam dwa sprajty. Jestem juz bardzo zmeczony walka z wiatrem, ale w koncu ruszam dalej.
Egipscy kierowcy wykazuja sie brakiem wyobrazni i mecza mnie dlugimi swiatlami i klaksonami - gdzies niedlugo przed wschodem slonca poddaje sie i po prostu rozwijam karimate na pustyni - nic wiecej nie trzeba - i zasypiam! No dobra, nad ranem wyciagam spiwor ;) Gdzies w oddali majacza chyba zarysy palm daktylowych, ale choc swiatlo ksiezycowe swietnie oswietla krajobraz, to ciezko jednak sie z tej odleglosci rozeznac.
1 komentarz:
Peter - jestesmy pod wrażeniem :-)
dobijasz do 6000 ! :-)
Bardzo Cie podziwiam Promyk!-pozdrawiam Aneta
Prześlij komentarz