Zanim zakończy się nasz etap i przekażemy pałeczkę następnej wyprawie, a na mój blog znowu zapadnie w sen zimowy, chciałbym z Wami podzielić się kilkoma przeżyciami, o których do tej pory nie było okazji napisać.
Pociąg czy targ?
Tego trzeba spróbować, ale najlepiej już nigdy nie powtarzać: podróż II klasą B z Port Saidu do Kairu. "Be", gdyż bez klimatyzacji. Tańszego biletu już nie da się kupić: 11 funtów (~6zł) za jakieś 240 km.
Gdy do pociągu wsiadamy w Port Saidzie od razu w oczy rzuca się brud. Na zewnątrz wagony nie były chyba myte nigdy - całe utytłane w pustynnym kurzu i smarze. Szyby już dawno przestały służyć do oglądania, a służą do wpuszczania odrobiny światła przez swoją żółto-matową powierzchnię.
W środku widać że było sprzątane. Nie od razu że myte, ale śmieci po poprzedniej podróży zostały przynajmniej wyniesione, co jest niebagatelną sprawą wziąwszy pod uwagę, że Egipcjanie wszelkie śmieci wyrzucają... tuż obok siebie, ew. przez okno. Dlatego obszar wokół torowiska przypomina długie wysypisko śmieci.
Nasz pociąg jechał wieczorem i w nocy. Mieliśmy okazję przekonać się, co to znaczy "bez klimatyzacji". Mianowicie oznacza to... dokładnie przeciwieństwo. Niektóre okna się nie domykają (drzwi też), temperatura w nocy spada do kilku stopni powyżej zera. W pociągu pizga jak cholera, polem zatem zaopatrzyć się w porządny śpiwór. Oczywiście w wagonie klimatyzowanym w ogóle nie ma uchylnych okien, więc jest cieplej.
W Kantarze, której nie lubił Nowak, i której nie polubiliśmy również my (na tej samej stacji policji mieliśmy bardzo podobną nieprzyjemność obcować z tamtejszą policją, którą 80 lat wcześniej Nowak nazwał po prostu "bandytami") do pociągu wsiada tłum podróżnych. Wśród nich obnośni sprzedawcy herbaty, ciasteczek czy husteczek higienicznych, którzy zdecydowanie minęli się z powołaniem - powinni byli zostać muezinami. W sumie to może nawet byliby nimi, gdyby nie to, że we wszystkich minaretach zainstalowane są głośniki.
Po pierwszej fali ataku, gdy już 100 razy utwierdzimy muezinów w przekonaniu, że jednak nie potrzebujemy ich towaru, następuje druga fala. To sprzedawcy odzieży wyciągają swój biznes z toreb i pudeł. Wszystko można dokładnie obejrzeć na miejscu, przymierzyć i stargować.
Wyborażacie sobie zatem, że w pociągu panuje niemiłosierny zgiełk i ścisk, który narasta w momencie, gdy pociąg zatrzymuje się na stacjach. Mimo, że Arabowie nie znają za bardzo pojęcia czasu, i zwykle się im nie spieszy, to jednak w sytacjach związanych z komunikacją wpadają w amok. I tak, jak nierzadko wyprzedzają na drogach na trzeciego czy czwartego, tak i ci, którzy wsiadają, nie mogą być gorsi od tych, którzy wysiadają.
Jedno jest pewne: w tym pociągu nudno nie jest. Nie nastawiajcie się jednak na odpoczynek, tylko raczej na przetrwanie!
Wieś
Dolny Egipt (północny) różni się dość mocno od Górnego (południowego). Podczas gdy Północ modernizuje się i buduje na potęgę, gdzieś tak od Asjut na południe przenosimy się kilka wieków wstecz.
Oczywiście wszędzie jest prąd, budynki z cegły itd., ale diabeł tkwi w szczegółach. W Górnym Egipcie pozostało wiele budynków zbudowanych z gliny, które w Dolnym już dawno zostały zbużone. Wciąż równoprawnym środkiem transportu jest wóz zaprzężony w osiołki. Na ulicach jeżdżą samochody, które w Europie już dawno można oglądać w muzeach, niektóre jeszcze z drewnianą karoserią. Popularnym środkiem transportu są Caleche, czy taksówki konne.
Nad kanałami, po ziemistych ścieżkach wydeptywanych od tysięcy lat, powoli snuje się wiejski ruch: osiołki, krowy, woły, rolnicy flegmatycznie przebierający pedałami starych jak świat rowerów.
Inny jest również strój: nierzadko zamiast galabiji fellahowie mają krótkie spodenki, białe koszule i brązowe kamizelki.
I jeszcze jedno: mniej jest tu śmieci.
Jeżeli chodzi o podróżowanie na rowerze, to Górny Egipt jest zdecydowanie bardziej satysfakcjonujący. Powiedziałbym, że jak na warunki bliskowschodnie, jest to bardzo fajne miejsce do jeżdżenia na rowerze!
Ruch
To, że komunikacja kołowa w Egipcie nie należy do najbezpieczniejszych, wiedzą już chyba wszyscy. Ale na czym ona dokładnie polega? Wbrew pozorom istnieją tu pewne zasady, chodź pewnie nie zostały spisane w żadnym oficjalnym kodeksie. Żeby ułatwić życie tym, którzy się tu wybierają na dwa kółka, oraz by zaspokoić Waszą ciekawość, chciałbym napisać o tym kilka słów.
Zasada nr 1: Kto większy, ten lepszy. Nieważne, jakie jest światło, kto ma pierwszeństwo wynikające z przepisów. Sprawa jest prosta: pierwszeństwo ma zawsze ciężarówka. Ma ona również najgłośniejszy klakson. Najgłośniejszy to znaczy mniej więcej taki, jak hałas z silników startującego odrzutowca. Ciężko więc jej nie zauważyć. Z uwagi na przysługujące im bezwarunkowe pierwszeństwo, ciężarówki jeżdżą sobie najszybciej, z reguły lewym pasem.
Zgodnie z powyższą zasadą, występuje następująca hierarchia: duże ciężarówki i autobusy, małe ciężarówki, samochody osobowe, powozy konne, powozy osiołkowe, motocykle, rowerzyści, piesi.
Jak zatem widzicie, jesteśmy niemal na końcu łańcucha pokarmowego. A może raczej na początku...
Zasada nr 2: Jazda pod prąd jest ok. Tu chyba nie trzeba specjalnie komentować. Jeżeli chcecie zawrócić, to nie musicie kłopotać się dojeżdżaniem do następnej nawrotki. Po prostu zawracamy, i jedziemy skrajem pasa patrząc nadjeżdżającym głęboko w oczy.
Zasada nr 3: Nie trąbisz, nie istniejesz. Zasada ta może być uzupełniona zasadą: Lusterka są zupełnie niepotrzebnym wytworem Zachodniej Cywilizacji. No bo po co ich użwać, skoro każdy trąbi? Wystarczy nadstawić ucha i od razu wiadomo, czy ktoś z tyłu jedzie. Więcej - w zależności od sposobu trąbienia i zainstalowanego dźwięku klaksonu można określić, jaki typ pojazdu się zbliża i co zamierza. Można ostrzegać, pozdrawiać, wymieniać uprzejmości... Co do lusterek, to nie zaszkodzi ich zainstalować tak z kilka, ale tak dla szpanu, w celach zdobniczych.
Zasada nr 4: Śmieci za burtę. Konsekwencją tej zasady jest to, że pobocza większych dróg to w zasadzie wysypiska śmieci. Czasami brzydko pachnie, ale kto by się przejmował?
Na szczęście w Dolinie Nilu drogi biegną wzdłuż kanałów, co znacznie zmniejsza ilość podmiotów ruchu wyskakujących z boku z nienacka.
Muezini
Wielce, wielce żałuję, że nie ma już prawdziwych muezinów. Cóż, Arabowie są leniwi i nawet w najmniejszym meczecie położonym w odosobnieniu na pustyni jest prąd i głośnik zainstalowany za minarecie. A tak na marginesie to wiele biedniejszych meczetów minaretów nie ma tylko takie małe wieżyczki zespolone z budynkiem, z wyglądu więc zupełnie przypominają niektóre nasze kościoły.
Mimo tego śpiew wzywający na modlitwę wciąż ma w sobie sporo orientalnego piękna. Nie do końca jest tylko dla mnie jasne, dlaczego jedną z pór wzywania do modlitwy jest coś koło 5 rano. W każdym razie w przerywaniu snu sprawdza się to świetnie.
-----
Jak widzicie, jest tu "trochę" inaczej. Trochę nie znaczy jednak wcale gorzej. Po prostu inaczej, i to jest piękne.
1 komentarz:
hmm niekazda wies wyglada tak jak ta ktora opisales,ale caly kraj jest barwnym miejscem wiec wszystko jest mozliwe..co do modlitwy to warto poczytac skad sie biora godziny i uwierz,ze po paru tygodniach juz nie budza o swicie.
pozdrawiam i zycze milej podrozy!
Prześlij komentarz