środa, 13 listopada 2013

Epir i grecka Macedonia, czyli zwijam namiot ;-)

Mam klawiature, aczkolwiek wybaczcie - bez polskich znakow, mam chwilke i mam internet wiec pora zaktualizowac bloga.

Zacznijmy od promu z Brindisi do Igumenicy (Igoumenitsa) w Grecji. Podroz trwajaca zaledwie kilka godzin przenosi nas w sensie kulturowym o cale lata swietlne: z zasypanych smieciami, zwesternizowanych poludniowych Wloch do Grecji, gdzie wciaz nawet mlodziez slucha tradycyjnej muzyki, gdzie ludzie maja czas siedziec na krzeselkach popijajac wino czy lokalna raki i jej sluchac, gdzie wreszcie jest relatywnie czysto,drogi sa dobre... No mowiac krotko niebo a ziemia!

Na promie dostaje kabine, za ktora nie zaplacilem. Upieklo by mi sie to, a prysznic wrecz blagal, bym na choc na chwile odlozyl etyke na bok... Zwrocilem jednak karte do kajuty i pomaszerowalem do sali dla siedzacych. Dzieki temu podroz z jednej cywilzacji do drugiej nabrala wiekszej glebi, gdyz okazalo sie ze oprocz mnie opcje z siedzeniami wybrali sami Albanczycy. Mialem wiec wyjatkowa mozliwosc cwiczenia swojej cierpliwosci obcujac z nimi. Niestety gdy mimo zakazu palenia zamienili sale w komore gazowa postanowilem zrezygnowac z ich glosnego, radosnego i tworzacego chaos towarzystwa. Wlasciwie to te kilkadziesiat osob to chyba wszystko bylo jedna rodzina...

Laduje w Grecji, nocuje na terminalu - taka niskokosztowa opcja. Z darmowego wi-fi (wreszcie!) wysylam zdjecia, wiec zerknijcie do galerii.

Rano gdy gotuje sniadanie przysiada sie do mnie gosc o sniadej cerze ze swoim kilkuletnim dzieciakiem. To Iranczyk, koczuje tu od czterech dni. Zona czeka na nich w Niemczech. Kolejna tragedia ludzka, jakich tutaj, na poludniu Europy, wiele.

A skad te tragedie? Moim zdaniem wszystko zaczyna sie od dyrektorow telewizji i "marketingowcow". Otoz telewizje maja przynosic zysk. Najlepszy zysk jest na telenowelach i reklamach. Za telenowele, ktore pokazuja falszywy obraz zycia na zachodzie odpowiadaja wlasnie dyrektorzy telewizji oraz scenarzysci. Ludzie gdzies w dalekich Filipinach, Bangladeszu, Pakistanie itd. odbieraja to wszystko i wydaje mi sie ze na Zachodzie czeka na nich raj. Dodatkowo z reklam przebija jeszcze bardziej zafalszowany obraz rzeczywistosci - to robota marketingowcow. Dodatkowo kreuja oni potrzeby ktorych ci ludzie w zadnym razie nie sa w stanie zaspokoic u siebie, bo ich po prostu na to nie stac. Zmamieni wiec tym falszywym obrazem i potrzebami, kierujac sie - zeby nie bylo zbyt jednostronnie - pozadaniem posiadania tych dobr i zaspakajania tych falszywie wykreowanych potrzeb ciulaja grosze, by w koncu przekazac je jakims mafijnym organizacja ktore moze ich dostarcza na Zachod, a moze nie. A jak juz, to moze tylko do Grecji, albo Wloch (z Libii na lodziach - ta opcja dotyczy Afrykanczykow) skad beda mieli problem zeby przedostac sie dalej.

Wracajac do terminalu w Igumenicy - zostawiam gosciowi co nieco zarcia (dzieciak wyjada nadzienie z croissantow, ale ciasta juz jest nie chce... i tak zostawiam mu rowniez rogaliki), kapie sie w morzu (ach!) i ruszam pod gore. Nastepne dni to generalnie wspinaczka przez fantastyczne krajobrazy Epiru wzdluz granicy z Albania. Droga jest znakomita i nie ma na niej prawie zupelnie ruchu - coz, Grekow w przeciwienstwie do nas stac na drogi... Oczywiscie to ironia, bo stac ich bylo, gdy wszystko kupowali na kredyt.

Niemniej jednak jest tu przepieknie. Rozbijam namiot w takich miejscach, ze rano widze gory na kilkadziesiat kilometrow i scielace sie w dolinach mgly. Czytam ksiazki, medytuje i decyduje sie - owoce duchowe tej wyprawy, tak naprawde najwazjniejsza przyczyna jej podjecia - dojrzaly juz wystarczajaco. Pora wracac. Zatem wyprawe koncze w Skopje i dziele na czesci. Mam nadzieje, ze jeszcze kiedys wykonam przejazd z Gruzji przez Armenie, iracki Kurdystan do Iranu, oraz oddzielnie: z Mongolii przez Chiny, Tybet do Indochin.

Tymczasem jestem coraz wyzej i lato zamienia sie w przepiekna jesien. Po czym wjezdzam jeszcze wyzej. Noc zastaje mnie nagle w drodze. Ostrzegano mnie, ze tu juz nie przelewki: sa niedzwiedzie, wilki, lisy - zupelnie jak u nas w gorach. Wioski sa rzadko, droga pnie sie do gory zdawaloby sie w nieskonczonosc. Mimo ze jest noc i na tej wysokosci jest juz naprawde zimno, na domiar wszystkiego zaczyna padac, pot splywa mi z twarzy strumieniami. Kilka kilometrow wczesniej wyskoczyl na mnie niewiadomo skad pies - przestraszyl mnie, a jego slepia swiecily gdy "eskortowal" mnie do konca swojego terytorium. Niedobrze. Ale w razie czego zawroce i z zawrotna predkoscia uciekne. Oczywiscie biorac pod uwage, ze nie moge jechac szybciej niz pozwala mi na to promien czolowki.

Jest - wreszcie przelecz i zjazd. Jeszcze nigdy nie zjezdzalem 60 km/h w nocy przy swietle 80-lumenowej latarki. Az do teraz.

Wpadam do wsi. Jedna karczma dziala, druga opuszczona. Za mna goni burza. Rozbijam sie pod dachem tej opuszczonej. Jak sie pozniej okazuje dach byl dziurawy, podobnie jak mocno juz sfatygowana podloga mojego namiotu. Efekt: mokre 2 kurtki, karimata, namiot. Spiwor jakos przetrwal, podobnie jak i ja przetrwalem noc. Troche sie z tego smieje: udalo mi sie zmoknac pod dachem. Ale deszcz i przenikliwe zimno jakie powoduje wilgotne powietrze na wysokosci 1000 m n.p.m. sprawia, ze jest to smiech przez lzy.

Ide do karczmy i tu spotykam sie z typowa u Grekow goscinnoscia. Dostaje kawe i jajecznice na koszt kajpy. Prowadza ja siostra i brat: Nicoletta i Iannis. Mowia po angielsku, podobnie jak inny z przesiadujacych tu Grekow - starszy gosc ktory spedzil kilkadziesiat lat w Australii. Niezle jak na wioske skladajaca sie z kilkunastu osob.

No tak, o malo co nie zapomnialbym o Wasylim. To bylo dzien wczesniej tuz po zmierzchu. Wypatrzylem jakas sylwetke na drodze, a ze ta chwilowo zmienila sie w zwirowy trakt wyjezdzony na zboczu, postanowilem sie upewnic co do kierunku. Zastosowalem sprawdzona metode: zwolnilem, pokazalem reka przed siebie i wymienilem nazwe miejscowosci, do ktorej zdazalem. Wasyli, ktory jeszcze wtedy byl tylko ciemna plama obok ktorego majaczyla mniejsza plamka jego pieska, nie doslyszal. Zatrzymalem sie wiec.
- English - pyta mnie, nie wiadomo czy chodzi mu o jezyk czy moja narodowosc. Obstawiam to drugie:
- No, Polonija.
- Aaaaa Polska, no to witam Pana. Dzien dobry!
- Dzien dob... yyyyy... ale... pan mowi po polsku? Jak to?!
- No mowie po polsku, po slowacku, po czesku. Mieszkalem w Ostrawie i ogladalem wasza telewizje.

I tak dalej. Polska jezyk potezna jezyk. A tak serio to mamy u siebie wielu Grekow, a mielismy jeszcze wiecej po wojnie domowej. Skutki okazaly sie szczegolnie pozytywne dla jazzu: Milo Kurtis i Iorgos Skolias to moi ulubieni muzycy polskiej sceny jazzowej.

Wracajac do karczmy, to susze tam swoje rzeczy a gdy wychodzi sloneczko zegnam sie z przesympatycznymi gospodarzami i ruszam dalej, do Kastorii.

Sympatyczne miasteczko polozone na polwyspie na jeziorze, otoczone zewszad wysokimi gorami. Rozbijam namiot w parku - tutaj czuje sie zupelnie bezpiecznie.

Jest tez Lidl. Czym jest lidl dla wedrowca czy podroznika wie tylko ten, komu skonczylo sie maslo czekoladowe i kto pedalowal przez pograniczne gory patrzac, jak z kazdym dniem ubywa mu jedzenia a w brzuchu nieuchronnie coraz bardziej burczy! Lidlowi nalezy sie ode mnie jakas oda. Zawsze mozna zaplacic karta, zawsze wiadomo co jest co. Wlasciwie to po przejechaniu ponad 4000 km po Europie wymyslilem nowe haslo: "Lidl jest wszedzie".

Jest tez darmowe wi-fi, ale tylko pod ratuszem. Staje tam sobie z rowerem (namiot zostaje w parku) i podlaczam sie do globalnej sieci. A ze znowu zaczyna padac, bezczelnie pakuje sie prosto w wejsciowy portyk.

- Ooo, Pan z Polski?
- Yyyyyy tak... a pani?
- Ja tez. Z tym ze mieszkam tu od kilkunastu lat. Zapraszam na kawe.

I tak zaczela sie moja znajomosc z Renata i jej przesympatycznym, greckim mezem Nikosiem, ktora zaowocowala noclegiem pod dachem.

Otoczeni codziennie wszelkimi wygodami czesto o nich zapominamy. Chociazby dlatego warto by czasem wpakowac sie w jakies gory, bagna, lasy czy inne tarapaty. Dach nad glowa, piec na drewno, prysznic - podstawowe i naprawde potrzebne nam rzeczy. Tak, z takiej perespektywy daje sie rozdzielic to co rzeczywiscie jest nam potrzebne od tego, co nie. A co za tym idzie stajemy sie swiadomi naszych potrzeb. I marketingowego bagna, w jakim niestety codziennie plywamy. "Musimy" kupic to lub tamto. Musimy to miec. Otoz nie, to czego potrzebujemy to: dach nad glowa, piec na drewno i prysznic. Za tym ida oczywiscie inne rzeczy: jedzenie, a na szlachetniejszym poziomie relacje z innymi. Ale naprawde warto zastanowic sie czego potrzebujemy, czego nie, czego chcemy i dlaczego. A w tym najlepiej pomaga gdy czasem sie zmoknie, poczuje samotnosc, glod, zimno... I wtedy tez goscinnosc ma najpiekniejszy, kosmiczny wrecz wymiar.

Co do tego palenia w piecu to swietna sprawa. Polska przestawia sie na palenie gazu, gdy dysponujemy olbrzymimi zasobami drewna. Jest to dla mnie dziwne, jezeli u podstawy tego ma stac "ekologia" to jakas dziwnie pojmowana. Na calym poludniu, z moich obserwacji: na Wegrzech, w Chorwacji, w Bosni, we Wloszech, w Grecji domy ogrzewa sie piecami na drewno. A jak pieknie takie ogrzewanie pachnie! I nieodlacznie kojarzy mi sie ze schroniskami gorskimi.

No dobrze, pora juz ruszac.

Wiecie juz, ze postanowilem skrocic moja wyprawe lub moze podzielic ja na czesci.

Wyruszylem w nia w poszukiwaniu szczescia. Mysle, ze znalazlem wiele jego przyczyn, natomiast nie da sie go praktykowac w tak wyjatkowym srodkowisku jak podroz na rowerze. A moze inaczej - da sie wyjatkowo latwo. Wiadomo: nie ma odpowiedzialnosci, "prowadzi nas los", zaczynamy podejmowac decyzje kierujac sie gleboko uspiona intuicja i dziwnym trafem zawsze w koncu okazuja sie wlasciwe. Bo jezeli jestesmy szczesliwi, to wszystko bedzie nas cieszyc.

Tak wiec mysle ze ten cel zostal spelniony i pora juz wracac. Sa tez inne przyczyny: nadchodzaca niesmialo zima chociazby. I fakt, ze raczej nie wyrobilbym sie do Indii przed monsunem w takim tempie.

"Oficjalnie" podroz chcialbym zakonczyc w Skopje, choc mozliwe ze w drodze do Polski, ze wzgledu na przerozne ograniczenia w transporcie roweru za pomoca pociagow (szczegolnie w Macedonii, Kosowie i Serbii) jeszcze jakies fragmenty bede przejezdzal, szczegolnie te graniczne.

Zdjec z Grecji niestety nie bedzie: padly mi juz na tej wyprawie wszystkie trzy aparaty!

Na koniec z przymruzeniem oka: http://youtu.be/vHmnr5kSfhk


Brak komentarzy: