wtorek, 22 października 2013

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu... ale nie wszystkie są dla rowerów

W Rzymie planowałem być już wczoraj. Niestety nie dopatrzyłem, że wyznaczyłem sobie (lub google maps wyznaczyło mi) trasę przez drogę ekspresową.

Już ściemniało się gdy na nią trafiłem. Cóż było robić: założyłem kamizelkę, włączyłem światełka, podgłośniłem audiobooka i ruszyłem w dół. Póki droga opadała w dolinę nie było źle: ja jechałem 50-60 km/h, a samochody góra o połowę więcej. Jednak gdy po paru kilometrach zaczął się podjazd, a podgłaśnianie audiobooka już nie wystarczyło do tłumienia klaksonów, podjąłem decyzję o wycofaniu się na z góry upatrzone pozycje.

W tym wypadku oznaczało to ponowne wbicie się w łańcuch Apeninów. Tego dnia miałem już za sobą potężny podjazd z Viterbo na szczyt kaldery wulkanicznej, więc byłem nieco już padnięty. Starałem się jeszcze ratować czekoladą. Z miejsca zjadłem dwie tabliczki, ale to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że kiepsko wcześniej gospodarowałem kaloriami i mimo iż do Rzymu nawet okrężną drogą pozostaje mi zaledwie 40 km, to nie dam rady tam dojechać.

Ostatkiem sił wyciągam namiot, rozkładam go na pierwszej lepszej łączce przy drodze, ładuję się do środka i urywa mi się film.

Na szczęście front który miał się przewalać w nocy był słabiutki i namiot nawet rozstawiony byle jak z łatwością stawił mu czoła. Rano zbieram więc manatki i ruszam w dalszą podróż ciesząc się piękną pogodą.

Wjeżdżanie do wielkich miast jest sztuką. Spróbujcie chociażby wjechać na rowerze do Warszawy. Podpowiem: są tylko 2-3 sensowne wjazdy.

Tym razem po swojej stronie miałem dokładną mapę Open Cycle Map, jednak pech chciał że przegapiłem zjazd, a było o to dosyć łatwo gdyż znajdował się tuż za tunelem w miejscu, gdzie grzałem 50 km/h. W ten sposób trafiłem do kolejnego tunelu, no ale koniec końców odnalazłem wały przeciwpowodziowe Tybru a na nich ścieżkę rowerową. Ufff!

Rzym! A w nim od razu trafiam do Kolegium Polskiego do mojego przyjaciela - Janka, no i od razu na pyszny obiadek. W daniach czuć znajome, rodzime akcenty.

Zewsząd rozlega się ten swojski, szeleszczący język... ah, to polski! Mój język trochę skołowaciały, ale po jakimś czasie i ja wracam do płynnego korzystania z mowy ojczystej.

Przy okazji to właśnie w tym kolegium mieszkał Jan Paweł 2 przed konklawe, na którym został papieżem... W jadalni wisi nawet oryginał jego zdjęcia z jego osobistą dedykacją. W Rzymie pozostanę na dwie noce, a potem ruszam do Neapolu.

2 komentarze:

Nika pisze...

Naj,naj,najserdeczniejsze pozdrowienia dla Was Obu. Jan i Piotr w Rzymie, ho,ho!
(i znowu błąd, co jest? no chyba się opublikuje tym razem)

Unknown pisze...

No tak, to w końcu z Janem w liceum pojechaliśmy na pierwszą wyprawę rowerową...