Hej, jakby co to żyję, ale nie ma lekko w tych Włoszech....
Drugiego dnia mojego pobytu zaczęło lać... Ale jak! Cały dzień nie wychodziłem z namiotu walcząc z powstającymi wewnątrz kałużami. Utopieniu uległ m.in. aparat i połowa ubrań...
Kolejnego dnia znowu lało, ale przemogłem się i ruszyłem. Z resztą skończyła mi się bateria w telefonie a i tak miałem już dosyć czytania: przeczytałem całego Siddhartę Hessa i pół Huntingtona.
Gdy jechałem moim oczom ukazały się podtopione pola, zalane lokalne drogi, rzeki wychodzące z brzegów itp. Wczoraj wreszcie nie padało, więc pół dnia suszyłem bambetle, tworząc coś pomiędzy obozem cygańskim a obozem imigrantów ;-)
Od kilku dni, od samego początku pobytu we Włoszech próbowałem kupić internet (Włochy to zamożny kraj, więc zapomnijcie o darmowym wi-fi, które jest standardem np. w Serbii i Bośni).
Podejście 1: sjesta, zamknięte.
Podejście 2: sjesta, zamknięte choć powinno być m już otwarte...
Podejście 3,4,5 (kioski): sprzedajemy tylko doładowania, po kartę sim trzeba iść do salonu
Podejście 6: salon, otwarty! Jest internet za 9 €, ale... Trzeba dać 30€ za kartę sim i 9€ za aktywację...
Podejście 7: Jasne, jest internet za 8 euro, ale... Tylko dla obywateli włoskich
Podejście 8: Jest internet za 10€. Biorą mój paszport, wypełniają stos dokumentów. Niestety system się zawiesił, ale o 8 wieczorem karta ma być aktywowana.
8 wieczorem: nie działa.
8 rano: nie działa.
9 rano, salon: system nie działa.
9:30: składam 3 podpisy, JEST I DZIAŁA!
Ufff!
Teraz jestem w Padwie, które to miasto na Romejkowej liście trafia na typowe miejsce z uwagi na masę zabytków, klimat i to, że wszyscy od przedszkolaków po staruszków jeżdżą tu na rowerach.
Chrzanić Wenecję, przyjeżdżajcie do Padwy!
1 komentarz:
Hmmm mi się podoba i tu i tu.
Internetu w Italii nie kupowałem, tonie wiem, ale co innego u nich kupić to też droga przez mękę.
Prześlij komentarz