czwartek, 10 lipca 2008

jr-dana

5450,30.69461 35.60774 Gorki i kaniony konkret,teren gesto zamieszkany,dzieciaki rzucaja kamieniami a policja przebija detke

Z samego rana zwiedzam pobliski zamek Krzyzakow, ktory byl niejednokrotnie bezkutecznie oblegany przez samego Salladyna oraz jego brata, a ktory w koncu padl po 8-miesiecznym oblezeniu!
Po oddaniu sprawiedliwosci tej wspanialej, sredniowiecznej budowli, zanuzam sie w ulice miasta by znalezc cos na sniadanie. Natrafiam na jeden z tych malutkich barow z falafelami i zamawiam ta uniwersalna i tania potrawe. Po spozyciu chce uiscic rachunek, ku mojemu zdziwieniu sprzedawca wydaje mi z 10 JD (dinar jordanski ~ 3 zl) 8,5 JD - czyzby falafel tutaj byl az pieciokrotnie drozszy niz w Ammanie? Generalnie arabowie do kazdego rachunku dla turysty dodaja bakszysz, o czym nigdy nie racza poinformowac, ale ta kropla przelala czare mojej cierpliwosci - udaje sie do pobliskiego posterunku "tourist police" gdzie nawet kilka osob rozumie co-nieco po angielsku i wkrotce wracam do baru w towarzystwie funkcjonariuszy. Typ oddaje mi kase a co najwazniejsze pali sie ze wstydu - moze nie bedzie juz probowal naciac kolejnych turystow?
Tak oto z mieszanymi uczuciami opuszczam Karak. Po drodze na stacji benzynowej zaopatruje sie w wode i wdaje sie w pogawedke po rosyjsku z pracownikami stacji - jak mi mowia, w Karaku lubia Rosjan i wiele osob mowi po rosyjsku - ot taka regionalna ciekawostka.
Niebawem zaglebiam sie w kolejnym oblrzymim kanionie - Wadi Hasa. Oczywiscie latwo sie zjezdza, ale sprawa wyglada trudniej z wjazdem na przeciwlegla sciane kanionu. Z pomoca przychodzi mi... taktor! Usmiechniety Arab zatrzymuje swoje czerwone cudo na poboczu i macha do mnie, zebym podjechal. Z tylu ma zalozony plug, przywiazuje do jego ramy kawalek sznurka, za ktory ja trzymam raz jedna, raz druga reka. Choc palce nieomal mi odpadaja, sprawnie wydostaje sie z kanionu, a na koniec dostaje jeszcze zimna kole w lokalnym sklepie ;)
Jade dalej, wlasiciel jednego z licznych przydroznych sklepikow pokazuje, zebym sie zatrzyma i odpoczal - trudno mi oprzec sie tej pokusie, tym bardziej ze sklepik zaopatrzony jest w lodowke z zimnymi napojami...
Wlasciciel sklepu okazuje sie bardzo madrym czlowiekiem, w ktorego oczach dostrzegam madrosc, niezmacony spokoj i dobro - jakze wiele jest takich szczesliwych ludzi na Bliskim Wschodzie! Pyta sie mnie, dlaczego Amerykanie strzelaja do Arabow - moge odpowiedziec? Niestety tylko tyle, ze wojna jest zla, a swiat nie jest sprawiedliwy...
Ruszam dalej. Przy drodze znajduja sie liczne wioski, nadchodzi wieczor, ludzie wylegaja na ulice. Z niepokojem obserwuje pobocze, na ktorym klebia sie masy dzieciakow i na ktorym lezy masa zwiru. Niestety, w pewnym momencie jakas granica zostaje przekroczona i kilka razy leca w moim kierunku kamienie. Na Bliskim Wschodzie jest tak, ze dziecmi za bardzo sie nikt nie przejmuje, tyle ich jest; wlocza sie wiec samopas, bez zadnej kontroli (moze dlatego pozniej Arabowie sa tacy spontaniczni i mimo wszystko calkiem zaradni?). Gdy zatrzymuje rower, dzieciaki uciekaja. Zaden z kamieni we mnie nie trafia - wydaje mi sie, ze stosuja one technike pasterska, gdzie kieruje sie stadem wlasnie rzucajac kamieniami. Byc moze chca mnie zatrzymac i porozmawiac oraz obejrzec moj rower, ale przeciez nie bede sie zatrzymywal przy kazdej grupce malych urwisow, nie rozumiem tez, co do mnie krzycza po arabsku... Po prostu macham reka i jade dalej!
Zapada noc, a ja dalej sobie pedaluje. Wkrotce pojawia sie woz policyjny, zatrzymuje sie przede mna, policjanci pokazuja swoje odznaki. Pytam sie, czy chca mnie podwiezc, a oni kaza mi wsiadac. Raz dwa i wspolnymi silami laduje w terenowej toyocie, ku niejakiemu zdziwieniu moim (bo nie sadzilem, ze beda chcieli mnie podwiezc) i policjantow (bo chyba sadzili, ze bede stawial opor i nie dam sie nigdzie zabrac). No tak, zamiast do nastepnej wioski, do ktorej zmierzam, zatrzymujemy sie na posterunku policji, gdzie dowodca niezla angielszczyzna tlumaczy mi, ze jazda w nocy jest niebezpieczna. Pokazuje im moje swiatelka i pozwalaja mi jechac dalej, jednak gdy wyladowywujemy rower okazuje sie, ze nie ma powietrza w tylnej oponie. Wyciagam wiec detke zakupiona rano w Karaku, ale okazuje sie, ze wentyl jest za krotki... Znowu mozolne klejenie detki, ktora zreszta po raz pierwszy zostala przebita kolo Drochobyczy na Ukrainie!
Na walke z obydwoma detkami trace jednak duzo energii i czasu i rozkladam karimate w pobliskim lasku. Wreszcie czuje troche chlodu, badz co badz jest noc i ponad 1000 m n.p.m.

2 komentarze:

Nika pisze...

dlugo wieczorem czekalismy na te wiadomosci i okazaly sie niepokojace, co jest?
Dzielnie walczysz z gorkami, ciekawe, jak to wyglada. Skaly? Pustynia?

Unknown pisze...

Choc trudno w to uwierzyc, to sa tereny rolnicze - jade grzbietem, na ktorym koncentruje sie wieksza czesc ludnosci Jordanii. Grzbiet ten jest dosyc gorzysty, ale nic nie przebija kanionow, ktore go przecinaja na wskros od pustyni do Morza Martwego - maja one po 400m glebokosci, a na ich dnie panuje zabojcza temperatura!
Najblizsze detki w Ammanie albo Akabie, a chinskie zapasy okazaly sie od nowosciu dziurawe :(