wtorek, 17 czerwca 2008

tr-iskenderun

Odzyskalem paszport, rower i mala czesc rzeczy. Zostaje w Iskenderunie. Teraz nareszcie ide spac!

"To bylo tak..." czyli historia napisana przez samo zycie

Wczoraj chcialem pouzupelniac wszystkie posty z Turcji, bo dotarly do mnie wiadomosci, ze z Syrii moze byc ciezko.
Siedze sobie zatem w i-cafe i na razie wgrywam zdjecia. Ku mojemu zaskoczeniu o 22.45 lokal ulega zamknieciu. Wlasciciele chcieli mnie naciac na kilka lir... No moze naciac to niedobre slowo, tu po prostu trzeba byc asertywnym, nigdzie nie ma podanych cen, zreszta Turcy podchodza do kwestii pieniedzy na luzie... Wiec po tym, jak uiscilem prawidlowa cene, wlasciciele kawiarenki pytaja sie mnie, czy mam ochote na herbate. Mowie ze nie, ale za to ze chce obejrzec euro, no bo przeciez tego dnia nasze Orly mialy zagrac z Chorwacja. Turcy pokazuja zebym szedl w strone nadmorskiej promenady i odchodza. Gdy pakuje sakwy, z tego samego kierunku nadchodzi inny Turek i znowu o tej herbacie. Nie jestem pewien, ale moze to Ci od kafejki go przyslali? Znowu tlumacze, ze chce euro, futbol i wymownie pokazuje na noge.
Chyba zajarzyl, prowadzi mnie na promenade do jakiejs kafejki, po drodze pokazuje klucze od domu i sugeruje, ze moze mnie przenocowac. Dochodzimy do kafejki, Turek mowi zeby rower zostawic przy wejsciu. Jako ze stoi tam z piec rowerow to nie oponuje, swoj rower jednak ustawiam najblizej. Siadamy przy stoliku, jednym z niewielu wolnych, ogladamy mecz. Po chwili Turek mowi, ze idzie po herbate - ok. Po jakis 3-5 minutach ciagle go nie ma, choc z doswiadczenia wiem, ze w takich miejcach herbata jest wydawana od reki. Mysle sobie, ze przestawie jednak rower tak, zebym go widzial z miejsca, przy ktorym siedze. Wychodze przed kafejke i jakby nie patrzec NİE MA ROWERU!
Natychmiast uderzam do obslugi, krzycze "BİSZİKLET, BISZIKLET"a pozniej "POLIS!" jednak obsluga zachowuje sie tak, jakby niczego nie pojmowala. Zirytowany biegne z calym dobytkiem, jaki mi pozostal, a na ktory skladaja sie koszulka rowerowa, spodenki, kask, aparat fotograficzny i torba fotograficzna w ktorej trzymam rowniez gps-a, komorke i zwykle paszport (ale nie tym razem niestety!) w strone ulicy, czyli spodziewanego kierunku ucieczki zlodzieja. Ludzie przy drodze sa bardziej rozgarnieci, potwierdzaja, ze widzieli goscia na moim rowerze. Najdezdza jakis woz ze swiatlami, ale okazuje sie, ze to jakas inna sluzba. Z przeciwnego kierunku nadjezdza jednak policja, zatrzymuje ja machajac reka, otwieram drzwi i wskakuje do srodka. Rozgarnieci ludzie przez szybe relacjonuja o co chodzi i ruszamy we wskazanym kierunku. Niestety, nie widac nigdzie roweru. Wkrotce juz jest za pozno, jasne jest, ze zlodziej skrecil w ktoras z licznych uliczek stutysiecznego Iszkenderunu. Po chwili podjezdzaja dwa tajne wozy (wygladaja jak cywilne, policjanci sa w cywilu) i robimy jeszcze jeden wiekszy objazd, ale nic to nie daje.
Potem jest policyjna rutyna - odwiedzenie miejsca popelnienia przestepstwa, wywiady, w koncu zajezdzamy na komisariat. Gdy policjanci wskazuja mi krzeslo nie wytrzymuje, i krzycze "if you don't wanna act, I will act myself. Bir saat" zataczam reka kolko, co oznacza ze wroce za jedna godzine. Nie zwazajac na reakcje policjantow wychodze z komisariatu i uderzam na miasto z aparatem, napotkanym ludziom pokazuje zdjecia roweru. W koncu trafiam na takich, co troche mowia po angielsku a ci z kolei wzywaja takiego, co dobrze mowi po niemiecku. Gosc sprowadza mnie na ziemie, mowi, ze jak bede biegal o tej porze (jest mniej wiecej polnoc), to moge oberwac, pyta, czy bylem na policji. Bylem, ale wlasciwie znajomosc jezykow obcych na komisariacie byla zadna, zreszta nie zastanawialem sie, co do mnie mowia.
Idziemy na komisariat i dzieki pomocy Selima, bo tak sie nazywa ten mlody Turek, obywatel i mieszkaniec Niemiec, udaje sie stworzyc raport, ktory przynajmniej opisuje, ze zostal mi skradziony rower i paszport.
Po sporzadzeniu raportu jednak zainteresowanie Policji moim losem spada do zera, informuje mnie tylko, gdzie jest hotel. Ja jednak zdaje sobie sprawe, ze jezeli przyjdzie mi wracac, moze zabraknac mi pieniedzy, zreszta z hotelu i tak wyrzuca mnie rano po zakonczeniu doby hotelowej... Przede wszystkim jednak, wbrem zdrowemu rozsadkowi, wydaje mi sie, ze jak bede chodzil po miescie, to moze gdzies jakims cudem zauwaze moj rower.
Chodze tak cala noc, gdy staram sie odpoczywac, komary mi to uniemozliwiaja, ruszam wiec dalej w moja tulaczke w przedziwnym jak na bliskowschodnie standardy stroju.
Nie da sie ukryc, ze chodzac tak w obcislych, kolarskich spodenkach i niosac kask w reku wzbudzam spore zainteresowanie. Mam juz dosyc tlumaczenia za kazdym razem, co sie stalo, po prostu z rezygnacja wyciagam raport z policji i czekam, az dany delikwent przeczyta go do konca, by stwierdzic, ze jest mu wprawdzie bardzo przykro, ale w zaden sposob nie moze mi pomoc.
Rano lapie drzemke na nadmorskiej promenadzie, komary na szczescie schowaly sie przed sloncem.



Gdy wstaje, w zasadzie czuje, ze nie mam zadnego celu. Co moge zrobic? To koniec wyprawy!

Ide na Policje, rower oczywiscie sie nie znalazl... Tym razem jednak cos sie zaczyna dziac, ruszam policyjnym transitem na objazd miasta. Znowu odwiedzamy miejsca zwiazane z kradzieza... Niestety nie znajdujemy roweru.



Za resztke tureckich lir kupuje ubranie, dzieki czemu wreszcie nie jestem glowna atrakcja dnia na kazdej ulicy, na ktorej sie pojawie. Z rezygnacja przyjmuje entuzjastyczne powitania Turkow, na ktore normalnie odpowiadalbym rownie entuzjastycznie...
W koncu wloke sie do i-cafe, zeby powiadomic rodzine i Was, Drodzy Czytelnicy, o tym, co sie stalo. Projektuje tez plakat dla Policji, bo jak niby maja znalezc moj rower, skoro wiekszosc funkcjonariuszy nie wie, jak on wyglada, a jako anonimowa teczka na polce sprawa mojego roweru i paszportu szybko uleci z pamieci... Dzwonie do taty, ktory z kolei dzwoni do konsulatu - wystawia mi paszport tymczasowy, ktory pozwoli mi wrocic do Polski, musze jednak jechac do Istambulu. Stamtad sa w miare tanie polaczenia lotnicze z Polska. Pewnie pojade nocnym autobusem z Adany... A wiec nie dosc, ze nie mam sprzeteu, to wyprawa nie moze byc kontynuowana ze wzgledow formalnych.



Ide wydrukowac plakat, jednak nie zapisal on sie na karcie. Gdy kieruje sie znowu do kafejki, by naprawic ten blad, odzywa sie telefon. Zaraz, przeciez mam wlozona turecka karte (tak ustalilem z policja)! Czyzby cos znalezli?
W sluchawce slysze glos jakiesc dziewczyny, mowi tylko po turecku. Gdy pytam sie, czy to "polis" odpowiada "yok" czyli nie. Rozumiem tylko slowo passport i glosno je powtarzam do sluchawki. Mowie, ze oddzwonie za chwile i rozgladam sie za kims, kto moglby tlumaczyc rozmowe. W tym momencie moj wzrok napotyka wzrok jakiegos dziadka siedzacego na plastikowym krzeselku przy drodze (standart). Podnosi sie on z krzeselka i ku mojemu oslupieniu pyta "you have problems with passport?" Mam tlumacza!
Dzwonimy do dziewczyny, po krotkiej rozmowie Nasir zegna sie z kolegami i mowi, ze zaprowadzi mnie pod poczte, gdzie umowil sie z dziewczyna. Rozmawiamy o mojej sytuacji i mowi, ze wstydzi sie za swoich wspolobywateli, ktorzy wyrzadzili mi krzywde. Mowi, ze Bog ich ukarze jakas tak ladnie: oni przecieli moja droge, Bog przetnie ich droge. Nasir uwaza, ze pomaganie mi to jego obowiazek.
Po pewnym czasie na rowerze podjezdza mloda dziewczyna, jest jednak blondynka, co w Turcji jest wielka rzadkoscia. Pozniej okarze sie, ze pochodzi z Libanu...




(od lewej:przypadkowy przechodzien, Nasir, kuzyn Nasira, Gulszah)

Na razie jednak patrze i oczom nie wierze: na bagazniku ma ona jedna z sakw, a w niej paszport! Generalnie straszny balagan w tej sakwie, widze w niej rzeczy z innych sakw, przede wszystkim wszystkie dokumenty, pocztowki, mapy...

Teraz znowu zamykaja kafejke, wiec reszta jutro.

Dopisano w srode, 18.06.2008:

Najwazniejsze, ze jest paszport z Syryjska wiza! Nie ma wprawdzie roweru, ale rower zawsze mozna kupic!

Dziewczyna nazywa sie Gulszaah (nieme "h") i mowi, ze znalazla sakwe gdzies na promenadzie. Nie wiem, jak jej dziekowac, wlasnie uratowala moja wyprawe! Sakwe lezala ponoc gdzies nad morzem. Skad miala moj numer? Wyciaga jeden z papierow z sakwy - to rachunek zakupu tureckiej karty sim ze Stambulu, jest na nim nr telefonu - co za fart!
Dziekuje jej bardzo i pokazuje na aparacie zdjecie mojego roweru, po czym idziemy z Nasirem na Policje zlozyc zeznania.
W trakcie pisania kolejnego raportu (a trwa to dlugo, chyba z godzine) znowu dzwoni Gulszah - mowi, ze gdzies widziala moj rower, znowu umawiamy sie pod poczta.
Gulszah mowi, Nasir tlumaczy na angielski. Podobno ktos na ulicy, na ktorej mieszka Gulszah, chcial sprzedac moj rower, jak dostal 5 YTL (5 lir = 7,50 zl) uciekl, a rower trafil w koncu do niej. Gdy wchodzimy na drugie pietro i Gulszah otwiera drzwi, nie moge uwierzyc wlasnym oczom - w srodku mieszkania stoi moj rower!
Nasir dosyc dlugo rozmawia z Gulszah i co nieco dowiaduje sie o niej: pochodzi z Libanu, mowi po turecku, kurdyjsku i arabsku, jest zamezna z 67-letnim facetem (!), ktory na dodatek jest katolikiem (ona jest muzulmanka) i ponoc jest bardzo bogatym czlowiekiem (Nasir mowi, ze prowadzi ciemne interesy na Bliskim Wschodzie).
Gdy wychodzimy, Nasir pomaga mi zrobic zakupy i wynajduje hotel, ktory prowadzi jego znajomy i w ktorym dostaje specjalna znizke. W ogole chodzenie ze Nasirem po ulicach Iskenderunu jest zabawne, bo co chwila jakis wlasciciel sklepu wybiega ze swojego przybytku i obsciskuje Nasira. Wyglada na to, ze jest to czlowiek, ktory zna prawie wszystkich w Iskenderunie i wie prawie wszystko o tym, co tu sie dzieje. Mowi, ze ma znajomych nawet wsrod generalow, co w Turcji jest niebagatelna sprawa.
Dowiaduje sie tez co nieco o jego biografii: nigdy nie chodzil do szkoly, od malego pracowal, mieszkal w Bahrajnie, Arabii Saudyjskiej i na Filipinach, mowi biegle po arabsku, turecku, angielsku.
Wreszcie moge isc spac, ale jaka zasnac nie moge i ide powloczyc sie po miescie. Natrafiam na najtansza chyba i-cafe w Turcji (na nasze 75 gr. za godzine) i popelniam pierwsza czesc niniejszej relacji.
To jednak nie koniec historii - gdy wracam do hotelu, znowu spotykam Gulszah. "Choc ze mna" pokazuje na migi oraz na bialego opla corse (zdeje sie ze na stambulskich numerach) zaparkowanego przed hotelem. Otwiera dzrzwi samochodu i ku mojemu zdziwieniu wyciaga z nich moj spiwor i namiot, oraz torbe z czescia narzedzi. Samochod odjezdza, a ja tylko moge marzyc jeszcze o odzyskaniu sakw...

edit: moj dobroczynca, wspanialy czlowiek ktory poswiecil ponad pol dnia by mi pomoc i przeszedl ze mna z 15 km po Iszkenderunie nazywa sie nie Serim tylko Nasir!

18 komentarzy:

Czesiu pisze...

Roman potrafi!

Unknown pisze...

Uraa! Cieszę się, że udało się sprawę załatwić :D Jak już sobie odpoczniesz i dojdziesz do siebie, to napisz, jak właściwie udało Ci się ten rower odzyskać. Życzę Tobie, byś nie doświadczał więcej takich incydentów w trakcie podróży. Szerokiej Drogi!

iwona pisze...

Ja myślę, że to było tak: namiot zużyty, koszulki brudne, spodnie podarte, wszystko brudne i śmierdzi. Przydały by się nowe i świeże rzeczy, więc może by tak wyrzucić te stare śmieci i wzruszyć blogerów dramatyczną opowieścią? Szybka zrzuta i nie trzeba robić prania.

Pavzaj pisze...

Rany, Piotr... Ty to potrafisz dostarczyć wrażeń... Szacun dla policjantów. A już myślałem, że zobaczymy się na imprezie... No ale teraz Twoim kierunkiem jest Syria jak rozumiem. Odpoczywaj, ale tym razem bądź czujny. Kto to jest Roman?

Pavzaj pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Pavzaj pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Pavzaj pisze...

Mohammed powiedzial, że nie słyszał o żadnych problemach z internetem w Syrii (choć jego koleżanka, która na codzień mieszka na wsi podobno internetu nie ma w domu). Powiedział, że prędzej problemów spodziewałby się w Jordanii albo w samym Egpicie (może nie lubi Jordanii ?).

Unknown pisze...

No dobra, to biore sie do pisania...
A Roman... tak mnie nazywano w liceum, a potem to sie za sprawa Czasia przenioslo na wydzial. Ciekaw jestem, ktory Piotr to napisal...

iwona pisze...

dorzucam GPSa i czołówkę

Pavzaj pisze...

Acha, czyli brak szacunu dla policjantów...

Czesiu pisze...

A za sprawą Romana Czesiek/Czesiu przeniosło się z liceum na wydział :)

Pavzaj pisze...

On the road again...

ALE:

"Odzyskalem paszport, rower i mala czesc rzeczy. Zostaje w Iskenderunie. Teraz nareszcie ide spac!"

NO I:

"... Najwazniejsze, ze jest paszport z Syryjska wiza! Nie ma wprawdzie roweru, ale rower zawsze mozna kupic!"

To w końcu masz ten rower czy nie? Bo szczerze mówiąc nie rozumiem...

Pavzaj pisze...

Acha... Czyli jest to jeszcze dziwniejsze niż myślałem. I mówisz, że Iskenderun ma 100.000 mieszkańców??? Cóś tu się nie składa w całość.

Unknown pisze...

Rower odzykalem 2 godziny poznej. Tak, to dziwna historia od samego poczatku do samego konca...

iwona pisze...

za chwle się okaże, że to nie Arabka tylko Polka i ma na imię Wanda, a do Turcji przeniosły ja elfy, które zmodyfikowały jej pamięć, no naprawdę, mógłbyś wymyślać jakieś bardziej prawdopodobne histori

Jan pisze...

Cześć Piotrek, ale historia! w sumie to dawno nie zaglądałem, ale telefon z domu zaraz zapędził mnie przed komputer. Na szczęście happy end. Wiesz, mi w ostatni czwartek buchnęli niebieską Ukrainę! Też naiwność - myślałem, ze sie nikt nie skusi, więc nie przypinałem - a tu masz. Na ironię losu stało sie to na Dewajtis...

Pozdrawiam serdecznie
Jan Wojciechowksi

Unknown pisze...

Nie, ja w to nie wierzę po prostu... Mogli poczekać z kręceniem IV części Indiany Jonesa (którego nie było:P) i kupić od Ciebie prawa autorskie za Twoją historię... Milionerem byłbyś!

Unknown pisze...

O, Janek, milo mi ze czytasz bloga... No i masz, wszedzie sie cos takiego moze przytrafic. Tez myslalem, ze na taki rower, ktory z kilometra zwraca uwage, nikt sie nie pokusi, a jednak - niestety, rower zawsze nalezy przypinac!
Zal mi tej Ukrainy, szczegolnie ze miejsce to samo, w ktorym buchneli Ci Gianta... Pamietasz nasz wypad rowerowy na Suwalszczyzne? Mi rower na ktorym wtedy jechalem ukradli pod Polibuda (mimo ze byl zapiety), Ty wtedy jechales wlasnie na tej niebieskiej Ukrainie.