Przede wszystkim chcialbym wytlumaczyc, dlaczego wczoraj nie przeslalem raportu: otoz stalem sie przedmiotem slynnej ukrainskiej goscinnosci i jakby to powiedziec... wykonywanie takich skomplikowanych czynnosci troche mnie przeroslo ;)
Ale po kolei.
Po wyjsciu z kawiarenki internetowej, gdzie dokonalem poprzedniego wpisu, zastanawiam sie, gdzie tu wlasciwie mozna sie podziac? Postanawiam po prostu jechac przez miasto, w pewnym momencie zauwazam Mc Donalda, a jak kazdy prawdziwy podroznik wie, MC=dobry kibel. Bez zastanowienia zjezdzam zatem do MC i moje przypuszczenia sie potwierdzaja: prawdziwy, normalny sedes, nie tam jakas dziura w ziemii :D
Pod MC wzbudzam mala sensacje, grupa mlodych przyjaciol z Kiszyniowa postanawia sie mna zaopiekowac. Rower laduje na komisariacie policji (Vitalij jest policjantem) a oni wioza mnie swoimi mercedesami pokazac mi Dniestr...
Vitalij (trzeci od prawej) najwyrazniej nie moze sobie wyobrazic, ze pojade dalej i rozbije namiot ma polu i proponuje mi nocleg u siebie. Fajnie wziac goracy prysznic ;)
Rano odbieram rower i jade dalej. Za Kiszyniowem teren wreszcie zaczyna sie wyplaszczac. Przez jakies 10km "ciagna" mnie tiry, ktore nagle jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki znikaja na rozjezdzie - ja jade pusta juz droga do Tyraspola. Wreszcie jakas dobra droga, dla rowerzystow marzenie!
Jade sobie ta droga przez las i tak rozmyslam, gdzie to poupycham wszystkie dolary i euro... A tu nagle ruchome zasieki, przy nich moldawska policja, nastepne zasieki, przy nich rosyjscy zolnierze no i wreszcie ostatnie zasieki sztuk 2: zasieki naddniestrzanskie. Przy nich powiewaja czerwone i czerwono-zielono-czerwone flagi, jest tez herb "Moldawskiej Republiki Naddniestrzanskiej" (Pridniestrljanska Moldawskaja Respublika) no i zaczyna sie "kontrol".
Trudno sie do mnie o co kolwiek przyczepic, ale celnik zawiera mnie do "pokoju zwierzen" i wynajduje glupi pretekst, ze nie zarejstrowalem sie na Moldawii, i ze musze wrocic sie do Kiszyniowa, no chyba ze zaplace "sztraf". Wypytuje mnie przy tym ile mam jakich walut, a ja mowie mu wszystkiego 2 razy mniej, niz mam z rzeczywistosci. Jak sie okazalo, nalezy mowic, ze sie ma ok. 20 $, to lapowka na pewno nie przekroczy tej kwoty. Moj sztraf mial wynosic 30$, spytalem sie, czy sa znizki ;) Owszem, jest znizka, sztraf wynosi juz tylko 15$. Mowie, ze pojde po kase, wracam z 10$ a celnik jeszcze tylko sie ucieszyl, ze w ogole cos przynioslem. "Znizka na 9 maja, kak my faszystow pobili" tlumaczy jeszcze i dodaje "Pietia, eto budiet nasz sekriet, haraszo?" Zal mi sie chlopaka zrobilo, w sumie, jakbym byl bardziej asertywny, to bym nic nie zaplacil... Za to dostaje porade, zeby wziac wize tranzytowa (na 10 h), nie robil zdjec no i zyczenia szczesliwej drogi.
Jak sie okazalo, granica byla doslownie 500m od ostatnich blokow w miejscowosci Bandery (wczesniej sadzilem, ze miasto to lezy jeszcze w Republice Moldowy). Jakas tak generalnie jest czysto, ludzie siedza na przystankach, bloki bez przerobek... Zajezdzam do baru "Traktor", gdzie dostaje pyszny barszcz czerwony i plimienki, a od klientow baru wspaniale, 10-letnie domaszne wino. Pytam sie, czy to problem, jak po alkoholu bede jezdzil na rowerze: podobnie jak na Ukrainie i Moldawii tylko usmiechaja sie i mowia, ze jak na rowerze to nie ma zadnego problemu. Co ciekawe, mozna tu placic wlasciwie dowolna waluta, wszyscy znaja kursy wymiany. Ja place moldawskimi lejami, ktorych mi troche brakuje, ale pani w barze macha na to tylko reka i nie robi zadnych problemow.
Jade dalej... komunikacja miejska to trolejbusy pamietajace na pewno dawne czasy i autobusy z butlami metanu na dachu. Niektore z nich sa mocno przeladowane: trudno mi to zrozumiec, bo przeciez pogoda jest piekna, a ja na rowerze jade szybciej od trolejbusow!
Most nad Dniestrem znowu pilnowany jest przez rosyjskie wojsko, tabliczki zeby nie fotografowac, nie nagrywac etc. Ja postanowilem nie robic zdjec z dwoch powodow: po pierwsze, zeby nie dawac nikomu pretekstu do brania lapowek, po drugie, zeby wynagrodzic odwage tym, ktorzy tu dotra i sami na wlasne oczy wszystko zobacza, a nie w wygdnym foteliku w domu przez internet.
Do Tyraspola caly czas ciagnie sie linia trolejbusowa. W miescie tym widac, ze buduje sie nowe budynki, jest nowy stadion i hala... Jedyny na prawde zle wygladajacy budynek to potezne koszary rosyjskiej armii, ktore sa opuszczone.
Mowi sie, ze Republika Naddniestrzanska to taki skansen komunizmu. Nie jest to do konca prawda. Fakt: w centrum wisza czerwone flagi, hasla typu "slawa gierojom wojny ojczyznanej", jest t-34 z haslem "za rodinu!", jest "Dom Sowietow". Jednoczesnie 90% samochodow jest z zachodu, przy drodze stoja bilboardy zachecajace do kupowania mercedesow, hyundaiow, produktow LG itp. (ciekawe, kto jest grupa docelowa tych reklam? przeciez wiekszosc ludzi tloczy sie w trolejbusach, to pewnie kasy na takie rzeczy nie maja...), sklepy, co sprawdzilem, sa nawet troche lepiej zaopatrzone niz w Moldawii. Nie jest prawda, ze jest tu jedna siec stacji benzynowych czy sklepow - sieci jest sporo i wyglada na to, ze jest miedzy nimi konkurencja.
Czasami trudniej dostrzec to, czego nie widac... W koncu udalo mi sie dojsc, czego NIE widzialem. Otoz jakas nikt za bardzo nie rozmawial przez telefony komorkowe (w Kiszyniowie to jest taki lans i kazdy stara sie trzymac komorke przy uchu), chociaz siec odbieralem normalna, moldawska. Druga rzecz, to brak anten satelitarnych, ktore widzialem tylko na kilku raczej dziwnych budynkach.
Nikt mnie jakas nie zatrzymywal, nawet nie zaczepial... Wymienilem pieniadze i wszedlem w posiadanie lokalnej waluty: rubli naddniestrzanskich. Okazalo sie, ze 100 metrow od glownej ulicy koncza sie bloki i budynki uzytecznosci publicznej i zaczyna sie zwyczajna wies...
Po wyjezdzie z miasta moge odnotowac tylko jedna rzecz: idealnie prosta, 25 kilometrowa, 3 pasmowa (tak jak w Moldowie - 1 pas w jedna, 1 w druga, i srodkowy do wyprzedzania w obydwu kierunkach) droge. Po lewej szpaler drzew, kawalek pola, linia energetyczna, tory, drugi szpaler drzew. Po prawej pola wielkosci po kilkaset-kilka tysiecy ha i drogi dochodzace idealnie pod katem prostym. Czasami gdzies na horyzoncie kominy fabryk. Wsi nie ma, czasem PGRy niedaleko drogi. Troche nudno, ale przynajmniej droga dobra: przez godzine minelo mnie z 40 osobowek i jedna ciezarowka - najwyrazniej tutejsze wladze nie pozwalaja na tranzyt ciezarowy do Odessy, co dla rowerzystow ma akurat bardzo pozytywne skutki! Aha, czasem na polach jakies takie dziwne maszyny o bardzo wysokim zawieszeniu, wygladaja troche jak pajaki.
W pewnym momencie nie wytrzymuje, i zjezdzam do PGR-u znajdujacego sie nieopodal drogi. Ludzie uprawiaja wlasnie swoje ogrodki, patrzac na to, co w nich rosnie, najwyrazniej z zarciem jest krucho: cala powierzchnia tych ogrodkow jest zajeta przez rosliny zywieniowe. Czytalem, ze tak bylo kiedys w ZSRR, a tutaj najwyrazniej ciagle tak jest. Wizualnie ci ludzie nie maja niemal niczego, chodza w jakis ubraniach roboczych, samochodow tez nigdzie nie widac... Wegetuja.
Przy wyjezdzie postanawiam wykazac sie wieksza asertywnoscia. Bez mrugniecia okiem stwierdzam, ze mam tylko 20$, a na pytanie, czy przywiozlem jakis "prezent" dla pogranicznikow, ku ich zdziwieniu wyciagam pocztowke z Warszawy. Chlopaki zdebieli i przepuscili mnie dalej :D
Nikt tez nie pytal o aparat, wiec jednak tak na prawde mozna robic zdjecia. Na szczescie sie przemoglem i na koniec kilka fotek zrobilem!
Podsumowujac: w Republice Naddniestrzanskiej rzadzi pewna grupa ludzi obsadzajaca stanowiska w resortach silowych a turysta to dla nich jedynie zrodlo dodatkowej waluty. Od naszej asertywnosci zalezy, ile pobyt bedzie kosztowal.
Rozbijam sie niedaleko granicy, po czym nastepnego dnia (wczoraj) ruszam w kierunku Odessy. Po drodze warte odnotowania sa tylko ruiny jakiejs rezydencji magnackiej i kosciola zamienionego swego czasu chyba na dom kultury (sa na nim wypisane hasla tak na oko jeszcze z czasow wujka-slonko) oraz fatalna dla rowerzystow droga, ktora ma tylko po jednym pasmie w kazda strone, a ruch nie wiedziec czemu spory (a po naddniestrzanskiej stronie tej samej drogi prawie nic nie jezdzilo!).
Wjezdzam do Odessy i moim oczom ukazuje sie przedmiot moich marzen przez ostatni tydzien - gabinet dentystyczny i to panstwowy. Stomatolodzy ze smiechem sadzaja mnie na fotelu i nie pytajac o nic (pieniadze, ubezpieczenie) sadzaja na fotelu - az musze sie wyrwac, zeby wrocic, i zapiac rower! Bezproblemowo wymieniaja uszkodzona plombe i jade dalej.
Teraz zaczyna sie moja gehenna - w kawiarence internetowej spisuje adresy hosteli w Odessie - wg roznych stron jest ich 6. Po 3 godzinach i sprawdzeniu 4 adresow - wszystkie z nich to niewypaly: albo hostele zlikwidowano, albo zamieniono na hotele trafiam na grupke ludzi pod budka z piwem ktorzy tlumacza mi, ze wlasnie kolejny adres to niewypal, bo takiego nr-u w ogole na tej ulicy nie ma. Ogarnia mnie noc fizyczna i psychiczna...
Ludzie ci jednak w koncu uradzili, ze zabiora mnie na swoj "zawut" czyli do zakladu. Jade za ich lada samara na rowerze, a oni wczuwaja sie i prowadza mnie na awaryjnych swiatlach. Liderem grupy jest Siergiej (w czerwonym sweterku), ktory ochrzcil mnie "Diskaweri Kanal" ;) Pytaja mnie, czy jestem normalny, ze taki kawal na rowerze przejechalem - mowie im, ze nie ;D
Nad tym co bylo potem nie bede sie rozwodzil, bo niewiele pamietam. Dzisiaj rano tez mi troche zabraklo asertywnosci, na szczescie poranna jazda przez miasto troche mnie o(t)rzezwila.
Zaraz pojade do portu i po raz pierwszy z zyciu zobacze Morze Czarne!
A poki co pozdrawiam z miasta balkonow - Odessy!
P.S. Moj rosyjski jest coraz lepszy! Na terenie bylego ZSRR to podstawa i ciesze sie, ze nauczylem sie kiedys tych paru zwrotow. Jeszcze troche tu pobede, i sie zupelnie rozpije i zrusyfikuje ;D
P.S.2 Niestety godzina wstawiania zdjec poszla w diably (wylogowalo mnie w miedzyczasie), wiec podaje bezposredni link do zdjec z tego odcinka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz