Wreszcie Turcja! Od razu w sklepie dostaje na prawde dobre zarcie i czuje, ze pod wzgledem kulinarnym na pewno polubie ten kraj. Przejzedzam przez wioski, w ktorych wzbudzam od razu sensacje - jakaz to roznica w porownaniu do Bulgarii, gdzie traktowano mnie tylko na miare mojego portfela. Dzieciaki podbiegaja do plotow i krzyrza: "Hello, what's your name?" a dorosli pozdrawiaja mnie unoszac rece.
Tak docieram do Karakili, gdzie bez wiekszych nadzei kieruje sie na dworzec autobusowy. Tutaj kierowca sam wychodzi mi na spotkanie i mowi: "Welcome, Istanbul?"
Dzisiaj do Istambulu przylatuje mama, a mi zostalo jeszcze 200km... Do tego ten silny poludniowy wiatr... "How much?" pytam, a na to kierowca pokazuje mi na palcach, ze 18 lir, czyli ok. 30 zl. "Bicycle no problem?" upewniam sie. "No problem!"
A wiec ten fragment trasy jednak juz sobie daruje, rower laduje w ladowni "otokaru" i wieczorem docieram do Stambulu, gdzie niemalze w tej samej chwili dociera mama! Zatrzymujemy sie w Sydney Hostel, jakies 300m od Blekitnego Meczetu, z tarasem, z ktorego widac Morze Marmara i Azje!
O Stambule wiecej w nastepnych postach... Tymczasem wrzucam ostatnia serie zdjec.
Podaje rowniez moj nowy, turecki nr telefonu: +90 538 983 64 52. Oczywiscie mozna tez pisac na stary nr (wtedy jest taniej jezeli chodzi o smsy).
1 komentarz:
mam nadzieję, że Nika dowiezie Ci opony i dętki. W krajach arabskich rower nie jest zbyt popularny?
Prześlij komentarz