środa, 14 maja 2008

ro-konstanca






1712, 44.30415 28.62817 Dzisiaj kolano sie poprawilo i gdyby nie wiatr i TIRy to ok. Nocuje nad samym morzem u rybakow:D

-------------------------

Wednesday May 14, 2008

Ro - Constanta
1712, 44.30415 28.62817 Today the knee is better and if it wasn't for the wind and trucks, it'd be ok. Staying the night by the ocean with some fishermen :D



Zwijam manatki i dojezdzam do polozonego niedaleko, legendarnego za sprawa Stasiuka Babadag. Misto to jest niemale, lezy przy drodze krajowej, co niestety odbiera mu nieco uroku.



Jak w Soroce, tak i tutaj w wyzszej czesci miasta wybudowali swoje domy cyganie. Mezczyzni nosza czarne spodnie i marynarki/kamizelki oraz biale koszule, nakrycie glowy stanowia wysokie kapelusze z nieduzym rondem. Kobiety ubieraja sie barwnie, czesto w motywy kwiatowe, niektore z nich nosza bardzo obszerne spodnie.



W restauracji posilam sie pyczna ciorba, a wiec zupa gotowana na duzej ilosci miesa i ruszam dalej. Mojej uwadze nie uchodzi meczet, ani piekna cerkiew znajdujaca sie przy wyjezdzie z miasta.




Za miastem zaczyna sie mozolny podjazd, pot zalewa mi oczy... Z przyjemnoscia przyjmuje iscie letnia ulewe. Olbrzymie krople deszczu przynosza ulge, powietrze staje sie chlodniejsze (i lzejsza staje sie wedrowka:).

Droga jest waska i caly czas podazaja nia olbrzymie ciezarowki ze zwirem. Ich kierowcy... Sprawiaja, ze choc mam do Rumunow wielka sympatie, to jednak traca ja oni w momencie, kiedy zasiada za kolkiem. Nie zdaja oni sobie sprawy, ze trabiac tuz za moimi plecami swoimi olbrzymimi trabami, nie powiekszaja wcale szerokosci drogi. Coz z tego, najwyrazniej sadza oni, ze takie trabienie upowaznia ich do robienia wszystkich najglupszych rzeczy...

Wreszcie, gdy tylko moge, odbijam w bok, nad morze. Teraz z kolei przypada mi sie zmagac z silnym, przeciwnym wiatrem oraz licznymi pagorkami. Tak czy inaczej docieram do wioski, gdzie odpoczywam przy sklepie. Jeden z mieszkancow dopytuje sie na migi co i jak i widac, ze jest pelen uznania. I mi sie udziela jego optymizm i ruszam dalej. Niebawem dojezdzam do rafinerii Rompetrolu. Smrod jaki sie z niej unosi sprawia, ze obiecuje sobie nie tankowac na stacjach tej sieci. Od rafinerii ciagnie sie juz lokalna linia kolejowa do Konstancji, niedlugo tez widze znak, ze zostalo tylko 10 km. To jest dobra odleglosc, by szukac noclegu. Przebijam sie przez nowo budowane osiedla nad morze, a tam rybacy pozwalaja mi sie rozbic w poblizu ich



obozowiska. Sa tu glownie rumunscy Rosjanie i przy pewnym wysilku moge zrozumiec, co mowia. Wieczor i noc na plazy jest piekna i pozwala zapomniec o trudach dzisiejszej trasy... Pieski bytujace w poblizu obozu rybakow sa rozkoszne, zreszta sami obejrzyjcie zdjecia!

1 komentarz:

Nika pisze...

Znowu niezly kawalek, myslalam, ze odpuscisz, co by moze nie bylo zle. Chyba miales droge krajowke, sadzac z trasy i tir-ow. Trzymam za kolano kciuk(am)i! A rybacy tez sa goscinni, co? :)